PAIN – I Am. Recenzja

with Jeden komentarz

17 maja 2024 roku ukazała się dziewiąta płyta projektu muzycznego PAIN, zatytułowana I Am.

 

 

Celowo użyłem słowa projektu, ponieważ PAIN to zespół w którym jedynym stałym członkiem jest jego założyciel Peter Tägtgren. Peter to pochodzący ze Szwecji muzyk, kompozytor, producent muzyczny i multiinstrumentalista. PAIN to jego poboczny projekt muzyczny, obok głównej kapeli Hypocrisy której jest współzałożycielem, głównym kompozytorem, wokalistą i gitarzystą.

I chociaż PAIN to projekt poboczny, są na świecie fani, którzy kojarzą go tylko z tego zespołu. Jedenaście lat temu w 2003 roku jego postać stała się jeszcze jaśniejsza. Wszystko przez współpracę z wokalistą Rammstein Till’em Lindemann’em, z którym to nagrał album Lindemann. Podział ról był prosty, w swoim solowym projekcie Till śpiewa a resztą zajął się Peter Tägtgren.

 

 

To właśnie od premiery tej płyty wielu słuchaczy na świecie usłyszało o tym artyście i o samym projekcie PAIN. Ja natomiast mam zupełnie wcześniejsze skojarzenia. Otóż dawno temu, kiedy to jeszcze telewizja satelitarna była analogowa, a talerz i dekoder kupowało się na „pchlich targach”, łapało się takie stacje jak Viva Zwei czy Mtv. Potem została tylko Viva Plus, która w wieczornym paśmie niedzielnym puszczała teledyski muzyki metalowej.

To właśnie tam wśród innych znanych zespołów leciał często klip PAIN Hate Me. A że były to czasy prężnie rozwijającego się nurtu nu metalu, to i ten utwór trącił tym klimatem. Co ciekawe sam utwór Hate Me był utworem bonusowym na trzeciej płycie PAIN, zatytułowanej Nothing Remains the Same. Emisja tego klipu sprawiła, że od tamtego czasu gdziekolwiek nie usłyszałem twórczości Petera, rozpoznawałem ją z daleka.

 

 

Wszystko za sprawą stylu w jakim tworzy swoją muzykę. Bo niby to metal i to w dodatku industrialny, ale brzmienie gitar w tym wypadku zlewa się z elektroniką. Dodajmy do tego charakterystyczny wokal i już wiadomo kto macza w tym palce. Co ciekawe, ten charakterystyczny styl jest bardzo wyczuwalny na albumie Lindemann.

Tymczasem mamy 2024 rok i właśnie ukazała się kolejna płyta PAIN. Kiedy dotarła do mnie wieść, że na horyzoncie jest nowy album, to nie powiem, zainteresowałem się, ale mój entuzjazm nie osiągnął jakichś ponadnormatywnych wartości. Ot kolejny krążek, który będzie miał swoją premierę, na tyle znanego projektu, że z pewnością wysłucham, za to nie będę się na niego „rzucał” z niecierpliwością.

 

I tak włączyłem go sobie i zacząłem słuchać. I moje wrażenia po sesji odsłuchowej są dokładnie takie jak zakładałem że będą. To bardzo dobry, równy album PAIN, który na pewno przypadnie do gustu fanom tych dźwięków. Natomiast nie ma w nim nic odkrywczego, wyróżniającego się, czy wybitnego. I w sumie tu mógłbym zakończyć moje wywody, ale chcę się jeszcze trochę nad tym pochylić.

Z tego typu rodzaju muzyką mam ogromny problem. Cóż poradzę, że wolę muzykę, gdzie czuję wyraźnie zróżnicowanie pomiędzy poszczególnymi ścieżkami. Lubię słyszeć osobno bas, gitarę i perkusję i oczywiście wszystko co tam jeszcze muzycznie gra w tle. W dodatku bardzo pozytywnie odbieram charyzmatycznych wokalistów, którzy potrafią wręcz wyrywać swoje trzewia do mikrofonu a jednocześnie stać ich na łagodny zaśpiew.

 

 

Jeśli dodamy do tego fakt, że są kapele w których każdy z muzyków gra zasadniczo co innego ale razem ich gra tworzy jedną wspaniałą całość, to już w ogóle jest miks doskonały. Taka muzyka jak PAIN to gatunkowo coś zupełnie odmiennego. Dla mnie to co prezentuje Peter Tägtgren na albumie I Am, to gatunek muzyczny z którym długo muszę się przetrawiać.

Kiedy obserwuję kanały na YouTube, na których odbiorcy analizują i często przy tym zachwycają się różną muzyką, dziwię się ich nad wyraz pochlebnym reakcjom na tego typu muzykę. Ktoś kto jeszcze niedawno tak ekscytował się do np. Tool-a, teraz z równie wielkim uniesieniem słucha np. Pain.

 

 

Ostatnio, szczególnie na TikTok’u atakują mnie filmiki, na których wręcz z uporem maniaka, ludzie zachwycają się utworem zespołu Falling In ReverseRonald. W utworze tym występuje gościnnie raper Tech N9ne i wokalista metalowej grupy Slaughter To Prevail Alex Terrible. Zachwytom, ochom i achom nie ma końca, przez co często wychodzę z aplikacji, bo nie lubię gdy trwa, zapewne sponsorowana, ekspansja na to by i mi spodobało się to, co podoba się większości.

Tymczasem utwór Ronald jedyne czym się wyróżnia to wysokobudżetowym klipem, który możliwe że jest stworzony do jakiejś gdy komputerowej którą promuje. Reszta to nic innego jak szaleńcza jazda zmasowanych dźwięków. Tak że w sumie nie wiadomo na czym się skupić, bo wszystko zapierdala tak, że nie ma chwili na oddech. Innymi słowy ten utwór to kwintesencja przeboźcowania. A zachwyty skupiają się głównie na tym jak wokal i rapowa deklamacja utrzymuje galopujące tempo.

 

 

Oczywiście młode pokolenie, które potrzebuje takich bodźców jest wprost wniebowzięta. Patrząc jednak na to z boku widzę, że to przykład na to, że nie da się tu odróżnić co jest czym i czy dobrze jest to wykonane. Wszystko się bowiem zlewa, że serio ja nawet nie wiem co jest basem a co gitarą. A sam wokalista jest co najwyżej średni, ale skoro udaje mu się „wyrwać” z gardła te krótkie krzyki i sklejone są one w taką kawalkadę bez pauz, to wszystko wydaje się mieć jakiś ogląd.

Swoją drogą wystarczy poczekać 10, może 15 lat i przekonać się jak ten sam utwór, ten sam zespół będzie wykonywać na żywo. Bo teraz jeszcze krew się w nich gotuje ale potem życie pokazuje, że organizm ma pewne ograniczenia. To samo spotkało Bullet For My Valentine czy też Bring Me The Horizon. Innymi słowy wystarczy poczekać.

 

 

Z Pain sytuacja jest podobna o tyle, że chociaż to bardziej ambitna muzyka, to jednak nie różniąca się niczym od poprzednich dokonań. Gdybym włączył któryś z poprzednich krążków, płytę z Lindemann’em, czy nawet utwór Hate Me, nie odczułbym różnicy. Wszystko to jedno i to samo w moim odczuciu. Podziwiam wręcz fanów, którzy potrafią odczuć różnicę.

Zawsze jednak zastanawiam się nad tym, gdy ktoś się tym zachwyca. Podczas gdy ja słyszę muzykę, gdzie wszystko się zlewa i jest tak znormalizowane, że nie wiem czy daną partię gra gitara, klawisze czy bas, a w tym czasie ktoś inny z uwielbieniem rozkoszuje się wręcz każdym dźwiękiem, to wtedy dopadają mnie pewne refleksje. Zastanawiam się wtedy czy ja jestem głuchy i ci co rozkminiają tutaj rzekomą dla mnie wielowarstwowość, słyszą więcej i głębiej? A może to faktycznie jest tak zoptymalizowane by po prostu było, a ja mam większe wymagania co do muzyki?

 

I nie mówię o tym, że to zła muzyka. Przeciwnie, PAIN to projekt po który chętnie sięgnąłem i słucham z przyjemnością doświadczając tego co wypełnia teraz muzycznie przestrzeń. Nie potrafię jednak snuć peanów na temat tego, co słyszałem już w tylu odsłonach i wersjach. A każda z nich wydaje mi się taka sama.

Mało tego, to właśnie ten album I Am udowodnił mi to co od dawna wiedziałem, że tego rodzaju muzyka to trochę granie „na jedno kopyto”. Chociaż może to jest tak, że nie odkryłem „klucza”. Bo może chodzi tu o inne doznania muzyczne. Może chodzi o emocje, stąd kiedyś powstała, słusznie zapomniana przez historię, subkultura emo (celowo z małej). A jeśli tak, to nawet nie chcę tego klucza odkrywać, by nie zachwycać się czymś, co w moim odczuciu nie porusza mojej muzycznej duszy na takim poziomie jak moje ukochane gatunki muzyczne.

 

 

I Am to jednak płyta bardzo dobra. Każdy kto zna Pain i ten gatunek, może brać w ciemno, bo jest to dokładnie to czego się spodziewa. Na pewno nikt nie będzie zawiedziony i jeśli tylko ktoś jest entuzjastą tego typu muzyki, to jego apetyt będzie zaspokojony.

Dla mnie to krążek, który nadawałby się idealnie na tło podczas jazdy samochodem i rozmowy z kimś. Nie przeszkadzałby w konwersacji a przy okazji nie kaleczyłby jak wiodące stacje radiowe, które lasują mózg słuchacza.

I na koniec ciekawostka! Słuchając I Am ze Spotify, po skończonej sesji aplikacja szła dalej według twórczości PAIN i okazało się, że długi czas po tym albumie słuchałem innych. I co ciekawe nie czułem żadnej różnicy. Wszystko było na takim samym poziomie.

Nie zmienia to faktu, że jeśli w przyszłości PAIN wyda kolejny krążek to też posłucham, bo od czasu Hate Me mam do niego swoisty sentyment. A to co tworzy na pewno jest ciekawsze i lesze jakościowo od nowoczesnych papek, jak np. wspomniany wyżej Falling In Reverse!

 

Pain – I Am

Premiera – 17 maja 2024

 

1. I Just Dropped By (To Say Goodbye) – 3:52

2. Don’t Wake The Dead – 4:07

3. Go With The Flow – 3:02

4. Not For Use – 3:11

5. Party Im My Head – 3:08

6. I Am – 3:58

7. Push The Pusher – 4:11

8. The New Norm – 4:07

9. Revolution – 4:07

10. My Angel (Feat.Cécile Siméone) – 3:51

11. Fair Game – 4:17

 

Peter Tägtgren – wokal, wszystkie instrumenty

David Wallin – perkusja (koncerty)

Jonathan Olsson – bas (koncerty)

Sebastian Svalland – gitary (koncerty)

Cécile Siméone – wokal w My Angel

 

 

Jeśli spodobał Ci się ten artykuł i chciałbyś więcej podobnych treści, możesz postawić mi kawę. To sprawi, że nie zasnę i będę miał więcej energii do tworzenia nowych treści.

Jedna odpowiedz

  1. Michał
    | Odpowiedz

    Hej, gratuluję wysokiego poziomu bloga i podziwiam wytrwałość, że wciąż chce Ci się pisać. Pozdrawiam

Zostaw Komentarz