P.O.D. - Veritas. Recenzja|ww.KornFanHead.pl

P.O.D. – Veritas. Recenzja

with Brak komentarzy

Z początkiem maja, a dokładnie 3 V 2024, zespół P.O.D. pokazał światu swój jedenasty longplay zatytułowany Veritas.

 

 

Krążek który promowany był dość intensywnie przez sam zespół i to nie tylko poprzez wydawanie regularnych singli. Bo gdy te były już pokazane światu, zamknięto je w EP-ce Lies We Tell Ourselves. Niedawno pisałem recenzję tego krótkiego wydawnictwa i odsyłam do tego tekstu, bo właśnie tam zawarłem wiele myśli związanych z tą muzyką i postaram się nie powtarzać w recenzji całego longplaya, a w zamian skupię się na innych rzeczach.

Dawno żaden album długogrający nie sprawił mi tyle radości. Wiedziałem, że będzie dobry, bo EP-ka, na której znajdowała się część materiału, nie pozostawiała w tej kwestii żadnych wątpliwości. Czekałem na premierę albumu, a gdy już się pojawił, z wielką przyjemnością odpaliłem streaming i zatonąłem w tych kompozycjach.

 

Było to akurat podczas majówki, którą spędziłem w Gdańsku i tak się trafiło, że Veritas słuchałem po raz pierwszy podczas przechadzania się uliczkami Śródmieścia. Apetyt na nowe dźwięki był tak duży, że momentami kusiło mnie by ominąć znane już single i odkrywać nowe, nieznane kawałki. Powstrzymałem się jednak, bo chciałem odczuć jak wszystkie razem komponują się w jedną całość.

Im więcej przesłuchań, analiz i zapoznawania się z tym albumem, tym coraz bardziej umacniam się w przekonaniu, że P.O.D. wróciło w wielkim stylu. Okoliczności powstawania płyty, które już opisywałem przy recenzji EP-ki, tylko potwierdziły, że artysta zawsze najbardziej płodny jest kiedy dotyka go jakiś ból, trauma lub jest po prostu wkurwiony.

 

 

Tu chłopaków (lub raczej już Panów) z San Diego, dopadł wkurw, który dotknął chyba każdego na świecie. Mianowicie bezsilność wobec tego co zaserwował nam świat pandemią i idącym za nią lockdownem. Cały ten ból i niemoc, że nagle wszystko stanęło a możliwości tworzenia i koncertowania zostały ograniczone, o ile nie zablokowane, obudziły bardzo intensywny ferment twórczy.

Jeszcze jakiś czas temu pisałem o tym, że pandemia pokazała wyraźnie jak muzyka, zarówno ta z płyt jak i ta na żywo, jest potrzebna słuchaczom. Jednak to chyba bardziej zespoły zauważyły jak dla nich ważne jest wydawanie płyt, granie na żywo i kontakt z publicznością. Veritas to kolejny album, który jest pięknym potwierdzeniem tej tezy.

 

P.O.D. to zespół który wydawał płyty dość regularnie. I chociaż było one na dość dobrym poziomie, to jednak często brakowało tego „pazura”, ducha zespołu znanego z pierwszych wydawnictw, a na pewno energii z krążka który przyniósł im największą popularność, czyli Satellite. Tak więc dało się tego słuchać, ale nie było w tym takiego entuzjazmu jak kiedyś. I co tu dużo kryć, częściej sięgało się po to co już było „klasykiem” w ich dorobku, niźli nowe rzeczy.

Veritas jest albumem, który pokazuje, że P.O.D. to zespół, który ma wiele do powiedzenia jeśli chodzi o swoją twórczość i styl w którym się porusza. I nie chodzi tu o stricte Nu Metal do którego najczęściej jest przypisywany. Nie można zapomnieć, że Payable On Death (rozwinięcie skrótu nazwy zespołu, choć i jest w ich dorobku tak zatytułowana płyta) obraca się także w nurcie metalu chrześcijańskiego, rap metalu, metalu alternatywnego, rapcore’u i hardo rocka.

 

 

Cała ta mieszanka stylów składa się na tożsamość i unikalność zespołu, przez którą jest rozpoznawalny i niepodrabialny. I to wszystko tu czuć, każdy element, każda składowa nie dość że została zastosowana, to do tego jeszcze rozwinięta. Nie ma na Veritas wrażenia, że czegoś brakuje, bo są i ciężkie numery z bardzo niskim basem, są i lżejsze z łagodnym wokalem. Inne to rapowa deklamacja, która w swojej sile pokazuje, że nie można tych słów podważyć.

Ciekawe i charakterystyczne riffy które nie mogły wyjść spod palców nikogo innego jak Marcos’a Curiel’a. Nawet walenie w gary jest tu unikalne i chociaż obecnie za „garami” siedzi ktoś inny, to mam wrażenie, że te partie stworzył Noah „Wuv” Bernardo, obecnie realizujący się w StillWell. Choć ta kwestia jest w zasadzie wyjaśniona bo na koncertach na perkusji gra Alex Lopez a Suicidal Silence, to w studiu jej partie zarejestrował Robin Diaz, perkusista sesyjny często współpracujący z wieloma czołowymi kapelami.

 

Na Veritas P.O.D. brzmi jakby na powrót byli ledwo „opierzonymi” nastolatkami, którzy zerwali się „z łańcucha” i poczuli w sobie przemożną chęć przedstawienia światu swojego punktu widzenia, buntu, czy wszelkich bólów i trosk. Taki młodzieńczy wręcz krzyk, który przebija się przez marazm codzienności i słychać go tak donośnie, że nie można przejść obok niego obojętnie.

Wokal Sonny’ego jest bardzo mocny i jednocześnie świeży. I chociaż metryka twierdzi, że przekroczył już wieku połowę, to jego śpiew sugeruje, że za mikrofonem stoi bardziej zbuntowany nastolatek, niż poważny Pan z dużym bagażem doświadczeń scenicznych na plecach. Wszystko za sprawą tych emocji, które zaprzęgły zespół do pracy nad tym materiałem. W dodatku forma jego głosu na Veritas jest idealnym przykładem na to, że wiek to jedynie pojęcie względne. Wszakże gdyby ten album postawić przy pierwszych płytach P.O.D., to ktoś kto nie miałby pojęcia, że Veritas to nowość, zapewne stwierdziłby, że został wydany na początku XXI wieku.

 

 

Chociaż na płycie są delikatne romanse z elektroniką, to nie zmienia podstaw na czym opiera się ten zespół. A więc wokal, gitara, bas i perkusja. I chociaż bass Traa Daniels’a nie wyrywa się do przodu swoim brzmieniem, jak nie raz ma to miejsce w tym nurcie muzyki, to jednak robi on piekielnie dobrą robotę.

Wnikliwy słuchacz doskonale zrozumie o czym mówię, gdy wnikliwie przysłucha się temu albumowi głębiej. Tajemnicą jest to, że sekcja rytmiczna oprócz tego, że daje fundament, na którym zbudowany jest cały utwór, to bass w P.O.D. dodatkowo uzupełnia się z gitarą. I to w taki sposób, że często gitara jest instrumentem rytmicznym, a bass w tym momencie dodaje kolorytu i robi melodię.

 

W przypadku P.O.D. brzmienie basu jest tak dopasowane, by nie było to zbyt nachalne, ale jednocześnie jest to genialne, bo dzięki temu całość płynnie ze sobą współgra. A oto właśnie chodzi w mocy ciężkiego metalowego grania. Najlepsze kapele to takie, gdzie to tak naprawdę wysunięta do przodu sekcja rytmiczna rządzi. Ten fundament sprawia, że to co dzieje się z gitarą, to jak pewne i stabilne płynięcie na desce surfingowej po ogromnej i wręcz przerośniętej, ale jednocześnie ujarzmionej i kontrolowanej fali.

To dlatego chociaż wydawało by się, że niektóre riffy są nieskomplikowane i efekty gitarowe niezbyt przesterowane, to brzmią bardzo wyraziście i ostro jak brzytwa. To jak z jedzeniem słonego karmelu, słodycz podbita jest złamaniem smaku przez sól i dlatego tak cudownie się wyodrębnia. Tak samo było na Satellite i tak też jest tutaj.

 

Oczywiście temu wszystkiemu wtóruje kawalkada walenia w bębny. A zestaw P.O.D. zawsze był minimalistyczny, co potwierdza, że nie trzeba mieć przed sobą przesadnie rozbudowanego planu bębnów, które wręcz zasłaniają cały świat, by wydobyć z nich całą potencjalną moc.

Na tym polega sekret mocy zarówno Veritas jak i samego P.O.D. odpowiednio dobrane składniki, których paradoksalnie wcale nie musi być dużo. Wystarczy, że dobierze się je w idealnych proporcjach a wszystko brzmi tak, że ma się wrażenie iż w rzeczywistości słyszy się więcej niż faktycznie zastosowano. I to jest swojego rodzaju fenomen charakteryzujący wiele znanych i cenionych kapel. Ot dla przykładu Red Hot Chilli Peppers, MuDvAyNe czy U2. Podstawowy skład, który może czasem zawstydzić bardziej rozbudowane formacje. I tak samo jest z P.O.D., co tłumaczy dlaczego ich muzyka tak dobrze przyjęła się i stali się znanym zespołem.

 

 

Bo oprócz pomysłów na muzykę, trzeba wiedzieć jak ją zrobić by wszystko miało ręce i nogi. A na Veritas wszystkie składniki i ich ilość zostały dobrane w idealnych proporcjach. Do tego dodajmy przesłanki jakie kierowały zespołem do zabrania się do prac na materiałem i finalnie mamy danie idealne. W dodatku podane jak w najdroższej restauracji, bo tego całego konceptu nie zepsuto w fazie miksowania i produkcji. Więc to co znalazło się na krążku to czysta esencja.

Udało się więc idealnie przejść przez wszystkie etapy i to zrodziło się w głowach muzyków z odpowiednim podejściem i wręcz pietyzmem przeniesiono na finalny krążek. A jako odbiorca doskonale wyczuwam jak wiele starań włożono by na żadnym etapie nikt nie zburzył tej długo budowanej konstrukcji.

 

Ta płyta to kolejny przykład na pojawiające się ostatnimi czasy coraz częstsze zjawisko, że znane już od dekad kapele, które teoretycznie miały już swoje „pięć minut” wracają z nowym materiałem. Jednocześnie pokazując, że nie jest to dla kasy, by wydać byle jaki krążek, pojechać w trasę koncertową, dzięki której na konto wpadnie hajs, a całość oparta będzie na niczym innym jak tylko i wyłącznie na nostalgii.

Tu mamy do czynienia z powrotem w pełni sił i wielkiego entuzjazmu. Dla mnie ta płyta przez swoją siłę i jakość momentami przewyższa nawet Satellite. Bo moc jaka z niej bije dobitnie pokazuje, że P.O.D. to zespół, który wie jak tworzy się dobrą muzykę, w dodatku ma swój styl, a do tego dekady na muzycznym rynku dodają to co nie raz najcenniejsze – doświadczenie.

 

I wystarczyło, że okoliczności sprawiły, że obudził się bunt i chęć wypowiedzenia go na głos a świat usłyszał Veritas. Album który dla wielu młodych kapel, które często „jadą na plecach” tych bardziej znanych, lepiej bądź gorzej kopiując ich stylistykę, jest jak „plaskacz po pysku”. I to możliwe, że całkiem nieświadomie, ale jednak, pokazujący, że możecie sobie tworzyć, promować, wychodzić z siebie i robić najlepszą reklamę w sieci, lecz nagle pojawiamy się MY i pokazujemy jak się to robi.

A dalej to już czas pokaże jak reszta kapel się do tego odniesie. Wszakże wiele zespołów opierających się na filarach klasyków gatunku takich jak Korn, Goodsmack czy P.O.D. nie spodziewało się, że właśnie te zespoły powrócą w chwale i pozmiatają resztę z planszy. A tak się właśnie dzieje, co udowadnia inną ważną rzecz.

 

 

Dlaczego Veritas tak cieszy? Oprócz tego, że to piekielnie dobry album, kopiące po tyłku „panaceum” na marazm odczuwalny od innych twórców, to krążek, który w dodatku pokazuje, że brakuje na rynku „młodych wilków”. Już od lat, wielu znanych artystów przyznaje, że chociaż możliwości jakie daje obecny świat, sprawiły że obrodziło w tysiące nowych kapel, to nie widzą dla siebie następców.

Są może jakieś pojedyncze przebłyski, ale jak widać nie potrafią „zagarnąć” całej glorii i chwały. A tym bardziej swoją twórczością przyćmić tych na których się wychowywali. Taki album jak Veritas dodatkowo utrudnia im zadanie – i bardzo kurwa dobrze!

 

Bo „młode wilcy” po prostu nie mają jaj a ich życie to „jazda na wysokiej fali”. Nie mieli więc okazji do kreatywności spowodowanej jakimikolwiek trudnościami. A więc takie się właśnie pojawiają, a Veritas to właśnie taki monolit, który w swojej budowie ma wszystko, co jest nie tylko idealnym krążkiem dla „starych” wyjadaczy nu metalu i każdego kto się na nim wychował. Dla reszty jest także cenną lekcją do analizy i nauki.

Im dłużej słucham tego krążka, tym bardziej cieszę się, że doczekałem czasów kiedy mam w głośnikach P.O.D. którego oczekiwałem. Ba dostałem nawet więcej niż zakładałem, bo początkowo cieszyłbym się gdyby ten album był chociaż na takim poziomie jak ostatnie wydawnictwa. Tymczasem Veritas swoim całokształtem przyćmiło je wszystkie razem wzięte.

 

I niby to tylko jedenaście utworów a całość trwa 35 minut, ale za to jest to taka dawka energii, że można je zapętlić i czuć, oprócz potężnej dawki melodyjnego metalu dawkującego wysoki poziom dopaminy, stoicki spokój. Tym większy, że P.O.D. już zapowiada, że ma ochotę na więcej. Jednak póki co trwa trasa koncertowa na której szczęśliwcy mogą cieszyć się tym materiałem na żywo.

Polski niestety nie ma na liście a ….kiedyś była! P.O.D. miało wystąpić u nas w 2021 roku. Już miałem kupiony bilet, zarezerwowany hotel i nagle pojawił się Covid, który zniweczył wszystkie plany. Natomiast paradoksalnie zmotywował zespół do nagrania najlepszego albumu w swojej karierze!

 

P.O.D. Vertias

Premiera – 3 maja 2024

 

1. DROP (feat. Randy Blythe) – 3:11

2. I GOT THAT – 3:19

3. AFRAID TO DIE (feat. Tatiana Shmayluk) – 3:04

4. DEATH RIGHT – 2:09

5. BREAKING – 4:07

6. LAY ME DOWN (Roo’s Song) – 3:27

7. I WON’T BOW DOWN – 2:40

8. THIS IS MY LIFE (feat. Cove Reber)- 2:57

9. LIES WE TELL OURSELVES – 3:27

10. WE ARE ONE (OUR STRUGGLE) – 2:49

11. FEELING STRANGE – 3:40

 

Paul Jouhua „Sonny” Sandoval – wokal

Mark „Traa” Daniels – bass, wokal wspierający

Marcos Curiel – gitara, wokal wspierający

Robin Diaz – perkusja

 

Tatiana Shmayluk – wokal

Randy Blythe – wokal

Cove Reber – wokal

 

Producent – Josh Wilbur

Inżynieria dźwięku – Sergio Chavez

Mixowanie – Josh Wilbur

Mastering – Chris Chavez

Nagrania – Thunder Paw Studios, Big Fish Studios & Streetwalker Studios

Wokale w tle – Jordan Miller, Marcos Curiel i Jason Bell

Hiszpański głos w intro i outro – Stefani Valencia

Dyrektor artystyczny i projekt okładki – Ryan Clark from Invisible Creature

Autor zdjęć – Jeremiah Scott

Wydawca: Mascot Label Group, Mascot Records

 

Jeśli spodobał Ci się ten artykuł i chciałbyś więcej podobnych treści, możesz postawić mi kawę. To sprawi, że nie zasnę i będę miał więcej energii do tworzenia nowych treści.

Zostaw Komentarz