Mamy 20 maja 2023 czyli dzień moich urodzin. To już 38 wiosna w moim życiu ale zanim wejdę w kolejną to myślę, że jest to dobra okazja do retrospekcji nad 37 rokiem życia, który właśnie stał się przeszłością.
Pamiętam jak dziś gdy w Moto Pub Garage w Kutnie, obchodząc moje trzydzieste trzecie urodziny, grając mini koncert razem z Anją Orthodox z Closterkeller, czułem podświadomie, że kolejny przełomowy wiek będzie dla mnie gdy stuknie mi 37 lat. Dlaczego? To całkiem proste. Tak się składa, że 3 i 7 to moje liczby życia, z czego jedna to liczba wynikająca z daty urodzin, a druga to cyfra energetyczna.
Przyszło na to poczekać pięć lat i jak się okazało czas leci bardzo szybko, więc zanim się nie obejrzałem nastał właśnie ten wiek. O ile czułem, że będzie to rok przełomowy, to nie spodziewałem się, że w taki sposób. No ale życie potrafi zaskakiwać i los pokazał mi, że czasem dostajemy zupełnie co innego niż się spodziewaliśmy.
To co przyszło mi doświadczać wyjaśnia po części moją nieaktywność na stronie. Jednak nie tylko w tej materii pojawiły się przerwy. Zresztą chyba każdy w swoim życiu ma takie okresy, że „wszelkie sprawy i zagadnienia schodzą na plan dalszy” i trzeba się skupić na tym co faktycznie ważne i istotne. I chociaż to co mnie spotkało nie należało do spraw zbyt miłych i sympatycznych, to jednak dało mi wiele do przemyślenia, retrospekcji, podsumowań i przede wszystkim wyciągania wniosków.
Od razu zaznaczę, że nie będę się rozpisywał co konkretnie mnie spotkało, a przynajmniej nie teraz, bowiem zdaję sobie sprawę z tego, że moje wpisy są jak pożywka dla oponentów, którzy jak tylko widzą nowe uzewnętrznienia, z dociekliwością uczelni wyższych czytają, analizują i szukają dziury w całym. Czyli jak to w naszym narodzie bywa, typowe zachowanie hejterów by mieć tzw, haka i móc wbić przysłowiową szpilkę. To poniekąd ma swoje zalety, bowiem kiedy jak już opublikuję dany tekst, mogę swobodnie zająć się innymi sprawami, podczas gdy „inni” mają wtedy wiele pracy i marnują czas na coś, co i tak nie przyniesie zamierzonych efektów. Więc piszę o tym już tu na wstępie, by może oszczędzić im niepotrzebnej a jakże czasochłonnej, długotrwałej, mrówczej i niewdzięcznej pracy.
W dodatku skąd to wiem? A no stąd, że widzę statystyki, więc o ile na Facebooku, YouTube czy TicToc-u nie mam zbytnio wglądu (jak każdy zresztą) w to kto i co ogląda, tak tutaj mam wszystko jak na dłoni. I tak, wiem, że już nie raz o tym wspominałem, natomiast większość moich oponentów to egzemplarze ze wstecznym IQ, więc trzeba pewne rzeczy przypominać. Co więcej bardzo zabawnie wspominam czas, gdy jako jeden z niewielu w naszym kraju pismaków muzycznych, pozwoliłem sobie napisać pozytywną recenzję zacnej płyty Glaca – Zang, gdzie umieściłem zdanie „Czuję się jakby Glaca wszedł we mnie, zobaczył co we mnie siedzi i opisał to w tekstach”. Oj ten fragment udowodnił, że pisząc o wstecznym IQ nie jest to bezpodstawne, bo oponenci Glacy podłapali temat i zrozumieli to dosłownie, śmiejąc się i ze mnie i z Piotra, na hejterskim fanpage necro crypto coś tam.
I dziś uważam, że jeszcze bardziej zabawne jest to, że oprócz tego, że ktoś nie rozumie metafor a nie zwykłem pisać w recenzjach wyjaśnień dla debili w stylu (mentalnie, emocjonalnie, muzycznie itp.), by tłumaczyć się tym, którzy w hierarchii społecznej są niżej od robaka, który przykleił się do gówna, które niefortunnie przykleiło się do podeszwy w moim glanie. I tym bardziej jest to śmieszne, że moja recenzja i jej pozytywny odbiór, którego dowody mam w wiadomościach prywatnych nadal istnieje. Za to necro krypto coś tam już dawno nie istnieje. A w dodatku pewnego pechowego dnia serwis facebook miał pewien problem techniczny i nagle okazało się, że doskonale widać kto dodaje wpisy na fanpage, kto jest prowadzącym i dzierży berło szydercy-założyciela. I tak wiem kto to jest, ale ja sobie dałem spokój. To co mnie tam spotkało to było zabawne, natomiast było więcej osób, po których jechano równo i co najważniejsze – całkowicie niesprawiedliwie. Więc zakładam z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że basista z Sosnowca od kogoś oklep dostał.
I to co jest niezmienne to moje podejście do świata i ludzi, bo ktoś kto czyta to uzupełniając swoją wiedzę o poprzednie wpisy, może uznać że się powtarzam. A to świadczy o jednym – nie zmieniam poglądów. Co cudownie łączy się z tym o czym chciałem napisać w ten dzień. Bowiem hejterski fanpage, to nie jedyne potyczki jakie musiałem w życiu z różnymi ludźmi rozgrywać.
A tych rozgrywek było wiele i co najciekawsze, zawsze wynikały one z tego, że ktoś chciał tak po prostu, po polsku dla czystej i jednocześnie chorej satysfakcji zrobić mi psikusa. Mówiąc dosadniej, są w polakach takie zachowania, że nagle spontanicznie lubią innym dopierdolić by chociażby poobserwować jak dana osoba będzie się czuć przy ewentualnym, nawet minimalnym upokorzeniu. Jak się okazywało efekt był zupełnie odwrotny. No i nie zapominajmy, że ktoś kto chce Ci dowalić a sam dostaje pięknym za nadobne, z automatu Cię nienawidzi (głęboko, po kres i na osiem pokoleń w dół), szydzi z Ciebie gdzie się da i stwierdza że „no jak on mógł?!”.
Człowiek się już sprawdził w bojach jeśli chodzi o takie sytuacje, no ale jeśli ich cykliczność się zagęszcza to następują momenty kiedy trzeba znaleźć chwilę na oddech. To właśnie dlatego musiałem życiowo zastopować. Jednak nie to, że powiedziałem sobie dość, stop, przerwa itp.,. To sytuacje niezależne ode mnie spowodowały, że chcąc nie chcąc, byłem wręcz zmuszony skupić się na innych priorytetach życia.
A gdy to już nastało i rozpoczął się proces zapoznawania z nowymi sytuacjami, powolne wdrażanie w życiowe zmiany, nastąpiły także jakże głębokie refleksje. Między innymi takie, że to co do tej pory wydawało się nieodzownymi elementami codzienności, nagle stało się nikłe i nieistotne. Przewartościowanie swoich priorytetów, skupienie się na tym co naprawdę ważne przyniosło nie tylko wiele wartościowych wniosków, ale także wiele nowych nawyków i systemów zachowań.
Dziś kiedy piszę ten tekst jestem więcej niż pewien, że czasem to dobrze jak w naszym życiu nastąpi tąpnięcie. Kiedy los pierdolnie nas z całej siły i rzuci niczym ochłap na pastwę tylko i wyłącznie swoich sił, to ten kto jest silny i to przetrwa samoistnie zauważy, że tak jak dysk w komputerze, trzeba zdefragmentować swoje życie. A mi takie tąpnięcie zdarzyło się aż dwa razy i to w odstępie 3 miesięcy od siebie. I jednocześnie owe wcześniejsze potyczki były potrzebne do tego, by wiedzieć jak podjąć walkę o sprawy naprawdę ważne, tak z drugiej strony zdałem sobie sprawę jak owe sytuacje a przede wszystkim ludzie, którzy byli ich przyczyną, są miałcy, malutcy i totalnie nie istotni.
Tyle czyta się w książkach, mądrościach w intrenecie czy słyszy w różnej maści rozmowach, że trzeba trzymać się tylko pozytywnych ludzi a tych toksycznych odrzucać. Może to oczywiste, ale często traktowane jak frazes. Życiowe tąpnięcia pokazują nie tylko kto jest tak naprawdę „bliską” ci osobą (i nie koniecznie musi to być członek rodziny czy partnerka), ale równie pięknie ukazuje, kto do tej pory miał Cię głęboko w dupie. A życiowy reset tak cudownie w ułamku sekundy sprawia, że w twoim umyśle owe osoby przestają nie tylko mieć znaczenie, ale także a może przede wszystkim, przestają dla Ciebie istnieć. Oczywiście dalej żyją, istnieją gdzieś fizycznie w twoim otoczeniu bliższym czy też dalszym, ale nie mają już kompletnie, nawet ułamka setnej procenta, wpływu na Twoje życie.
Bo kiedy zdajesz sobie sprawę, że musisz się skupić na sobie, na swoich priorytetach, to umysł w swojej potędze odrzuca ich umizgi, jak im to jest źle. W tym momencie swojego życia mogę tylko potwierdzić, że od wielu lat uśmiecham się, czy to pod nosem czy to w myślach, kiedy ktoś nagle sprzedaje mi smutną historię swojego życia, której celem jest wytarcie się o osobowość jak o jednorazową chusteczkę, którą można potem wyrzucić do kosza, by na koniec powiedzieć ci protekcjonalnym tonem „Więc co ty mogłeś w życiu przeżyć?”
No właśnie jakie to śmieszne i prozaiczne. Ludzie lubią sprzedawać innym swoje smutne historie, po to tylko byśmy się nad nimi litowali. A potem widzisz ich w zupełnie innych sytuacjach, gdzie tryskają energią, są uśmiechnięci. Bardzo młodym ludziom może się wtedy popierdolić na stykach, ale dorosły i mądry człowiek wie doskonale, że to co usłyszał, było wersją sytuacji przygotowaną tylko dla ciebie. Co jednocześnie odsłania cynizm, zakłamanie i oczywiście hipokryzję. A ja najbardziej na świecie brzydzę się hipokrytów. Nawet bardziej niż złodziejstwa.
A jak wiadomo zdecydowana większość naszego narodu to jebani hipokryci, więc dlatego kto mądry wystrzega się obcowania z toksycznymi ludźmi. I to jest zdrowe, bo nie zmienisz a ni nie przekonasz do pewnych rzeczy hipokrytów. Nie zwalczysz ich, bo to nie opłacalne energetycznie i czasowo, ale możesz ich unikać by żyć zdrowiej i mieć ich jeszcze bardziej ich w dupie. I możesz być więcej niż pewien, jak to zacznie ich uwierać. No ale emocjonalność hipokrytów jest tak niestabilna i chwilowa, że ich złość będzie krótkotrwała i nie minie dużo czasu aż zaczną szukać innej „ofiary”. A ty masz święty spokój.
To właśnie kolejna sprawa wyjaśniająca dlaczego mnie nie było. Owszem strona, twórczość jest bardzo ważna. Jednak kiedy masz inne priorytety skupiasz się na nich. W dodatku robisz to według złotej zasady, że jeśli ktoś nie może Ci pomóc, to niech chociaż nie przeszkadza. Wiadome jest to, że wielu chce przeszkadzać, ale by to zrobić, najpierw muszą o tobie coś wiedzieć. Więc jeśli ich unikasz, to odcinasz im drogę do pozyskania wiedzy i możliwości wdrożenia procesu wchodzenia Ci w życie z buciorami.
Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal – Jakże to jest piękne w swojej istocie. I tu po raz kolejny łączą się wątki. Doświadczenie na frontach z idiotami nauczyło mnie, że ochrona swojej prywatności jest ważna nie tylko w normalnej egzystencji, ale ma fundamentalne znaczenie naprawdę wtedy, kiedy się potykasz, upadasz, masz chwile słabości, jesteś jak jałowa gaza. Chcesz się podnieść, zbudować coś na nowo, wejść w życie z nową siłą. Wtedy to właśnie wielometrowe żelbetonowe pancerze otoczone zasiekami z żyletkowego drutu kolaczastego są twoim sprzymierzeńcem. Jedynym ale jakże skutecznym, bo są nie do przejścia. Pozwalają Ci nie tylko wylizywać się z ran, odbudowywać się, planować najbliższą przyszłość i wdrażać swoje plany i postanowienia w życie, ale co najważniejsze – dają Ci czas.
Każdy kto w życiu upadł, każdy komu życie włożyło w kij szprychy czy też nagle znalazł się w sytuacji kryzysowej w ułamku sekundy, z zaskoczenia i niespodziewanie, wie jak to jest, że kiedy mija pierwszy szok, w głowie już buduje się ścieżka wyjścia. Niestety to nie stanie się tu i teraz, więc droga do celu jest nie tylko cierniowa, ale też niestety przede wszystkim długotrwała. To właśnie wtedy jest czas kiedy całą swoją energię musisz poświęcić tylko na to.
Mi się udało, oczywiście mówię o tym na tę chwilę, bowiem nikt tak naprawdę nie wie, co los może jeszcze zgotować. Wiele książek literatury obozowej doskonale tłumaczy ile człowiek jest w stanie znieść. Żyjemy w czasach, kiedy nie musimy się zmagać z cierpieniami więźniów drugiej wojny światowej, natomiast nie zmienia to faktu, że każdy ma jakieś swoje osobiste przeżycia, które są czymś takim metaforycznie.
A gdy już odrzucimy od siebie wszystkie przeszkody, pogodzimy się z tym czego nie możemy zmienić i zaczynamy zmieniać to, co możemy zmienić, okazuje się, że życie może być naprawdę piękne i proste! Przewartościowanie swoich priorytetów powoduje, że nagle zaczynamy inaczej patrzeć na świat, doceniać rzeczy, sprawy i zjawiska, których dotychczas nie dostrzegaliśmy. Cieszyć się chwilą, małymi przyjemnościami, rozkoszować smakami, kolorami czy dźwiękami zupełnie na nowo. A gdy wchodzi się w to coraz głębiej, okazuje się, że naprawdę negatywne aspekty życia są gdzieś poza nami.
Oczywiście nadal jestem tym samym człowiekiem co wcześniej, mam te same pasje, marzenia, plany czy zasady. Natomiast teraz patrzę na życie zupełnie inaczej. Nauczyłem się też nie śpieszyć. Bo to nie prawda, że jak nie będziemy robili paru rzeczy naraz, to życie przecieknie nam przez palce. To mylna teza, którą wielu z nas, w tym ja, sobie wyrobiłem, bo teraźniejszy świat bardzo chce byśmy w sobie to przeświadczenie wyrobili. Jeśli zaczynasz żyć wolniej, dawkując sobie wszystko w odpowiednich dozach, nagle okazuje się, że możesz zrobić o wiele więcej. Ba, kiedy robisz to tak po prostu, pewne inne rzeczy same do Ciebie przychodzą. Wystarczy tylko odpuścić, stracić świadomie kontrolę nad pewnymi aspektami życia a los sam o wszystko zadba.
Jednocześnie każdy dojdzie wtedy do wniosku, że absolutnie nic w życiu nie dzieje się przypadkowo i każde, nawet małe zdarzenie, sytuacja czy rozmowa są po to, by inaczej spojrzeć na wiele spraw. Przynoszą nieoczekiwane wnioski i pomagają zupełnie inaczej czyli lepiej iść w przyszłość.
Dlatego po tąpnięciach pomalutku i systematycznie zacząłem pracować nad wieloma zagadnieniami, aż przyszedł czas na stronę. Zaczęło się aktualizacją czy to wtyczek, podbudowy czy zabezpieczeń po sprawę najważniejszą – odpalenie edytora teksu i rozpoczęcie pisania! Podświadomość uraczona tym faktem wypluła informację, że to jak jazda na rowerze – tego się nie zapomina!
Szczerze miałem trochę obaw, czy jak z powrotem zasiądę do klawiatury to uda mi się coś sklecić sensownego. A tu poszło jak woda z zerwanej tamy. I co uwielbiam w pisaniu to ta dwoistość mojej osobowości, inaczej bowiem wypowiadam się głosowo a inaczej kiedy piszę. I chodzi mi tu o styl a nie rozbieżność myśli. No ale pismo ma te zalety, że nad tekstem można pracować, redagować, poprawić coś czy zmienić. W dodatku pisanie to także ucieleśnianie myśli i jest w tym jakaś magia, że kiedy człowiek tworzy, to nawet nie zastanawia się, ile osób to przeczyta, czy ogarnie tekst w całości itp. Pisanie samo w sobie uzewnętrznia i pozwala wyrzucić z siebie wiele rzeczy, a kiedy coś się urzeczywistnia, to jednocześnie można też po utrwaleniu zrobić sobie nad daną myślą burzę mózgu i obrać inny kierunek działania.
Paradoksalnie rozśmieszyło mnie bardzo, kiedy po aktualizacji strony publikowałem wpis świąteczny. Wtyczka od sprawdzania czytelności tekstu gromiła mnie, że moje zdania są za długie, wpis też można by skrócić. Pomyślałem sobie – pierdolić to! Od zawsze byłem znany z tego, że piszę długie teksty i nie zamierzam tego zmieniać, bo nagle jest taka moda. Nie zrobiłem tego kiedy dostawałem sygnały, że np. moje recenzje są za długie i może warto by je skracać czy też, że „dziś się takich długich już nie pisze”, to nie zrobię tego i teraz.
Po za tym jakie to piękne patrząc na istnienie oponentów. Im dłuższy tekst, tym większa jest zabawa na zmęczenie. Bo komu by się chciało tak głęboko przekopywać, czytać by coś znaleźć. A jak wiemy dziś z czytelnictwem słabo.
No i zapomniałbym wspomnieć, że tak wiem, że może odbiorcy mojej strony spodziewają się na stronie czegoś muzycznego. Tak będzie, ale na to musi też przyjść czas. Póki co piszę swoje przemyślenia, bowiem na tym polega wolność posiadania strony, o czym wspominałem w poprzednich moich wpisach. Zresztą ktoś mógłby mi zarzucić hipokryzję, że przecież na stronie są już recenzje. Zgadza się, ale pracę nad tym tekstem rozpocząłem na wiele dni przed pierwszymi linijkami na temat muzyki.
A w tym ciężkim okresie jeszcze mocniej przekonałem się jak muzyka jest ważna w moim życiu. To nie tylko pasja i zamiłowanie ale przede wszystkim najlepszy na świecie narkotyk. Używka, którą mamy zasadniczo za darmo i jest dostępna bez recepty w nieograniczonych ilościach. To właśnie ta miłość do muzyki sprawiła, że miałem i mam więcej sił do działania. Dzięki zagłębieniu się w kolejne albumy i utwory, zakasałem rękawy i zabrałem się za moje gitary, które od dłuższego czasu domagały się odświeżenia. Krok po kroku przywracałem do życia i konserwowałem instrumenty by finalnie grały tak jak od nowości.
Nie wyobrażam sobie treningu bez słuchawek na uszach. I zapobiegawczo w razie znalezienia się w miejscu gdzie nie ma zasięgu by posłuchać czegoś ze streamingu czy internetowego radia, mam w pamięci smartfona wyselekcjonowaną bibliotekę muzyczną, która zawsze dodaje mi kopa i energii. A przekonałem się o tym, że odpowiednia muzyka może podkręcić tempo czy to spaceru czy rowerowej wycieczki. I nie przypadkowo mówię o treningach, bo kiedy świat zwolnił mam czas na to by nie tylko bardziej skupić się na aktywności fizycznej ale zintensyfikować jej występowanie, obserwując jak pozytywne przynosi skutki. Odkryłem cudowne właściwości Nordic Walking.
Ten rodzaj aktywności jest idealny dla kogoś kto przede wszystkim nienawidzi biegać a czasem nie chce się też wsiadać na rower. Zalet tej formy spędzania wolnego czasu nie będę wymieniał, bo lista pozytywnych właściwości jest na wszelakich kanałach dotyczących NW. Świetne jest to, że rozpoczęcie przygody to po prostu zakup kijków i obejrzenie kilku krótkich filmików na YT jak maszerować z dobrą techniką i w drogę.
Po za tym wędrowanie z plecakiem ma w sobie coś takiego oczyszczającego, co ciężko nawet opisać. Nie dość, że Nordic Walking włącza w aktywność prawie całość naszego układu mięśniowego, co ma korzystny wpływ na naszą formę, to możliwość pójścia gdzie się chce w asyście ulubionej muzyki, dostarcza wielu naturalnych endorfin. Po kilku treningach człowiek orientuje się, że może pokonać o wiele więcej kilometrów. W dodatku z biegiem czasu nie wraca do domu zmachany jak koń po westernie. Mało tego powoli za każdym powrotem budzi się chęć na więcej.
Oczyszcza to ciało i umysł i daje czas na to by naprawdę szczerze obcować z muzyką. Gdy słucha się jej w domu, to często leci ona w tle do wykonywanych innych czynności, bądź nie można się skupić, bo pojawiają się różne „przeszkadzacze” np. sąsiad koszący trawnik, kosiarką która mimo tego, że to najnowszy model, to daje więcej decybeli niż nie jedno takie urządzenie z lat 90′
Natura i muzyka, to piękne połączenie pozwala mi na nowo odkrywać cudowną symbiozę zjawiska smakowania dźwięków w otoczeniu krajobrazów, do których podziwiania nie potrzebny jest ekran telefonu, telewizora, laptopa czy czegokolwiek innego. Sam na sam w odcięciu od ludzi a nawet jeśli spotka się na szlaku innego wędrowca to wystarczy jedno pozdrowienie, które jest krótkie bo zazwyczaj on także ma na uszach słuchawki.
Uwielbiam właśnie w ten sposób rozkoszować się muzyką, jej zakamarkami, smaczkami i to w całości albumów, nie słuchając wyrywkowo tylko wybranych fragmentów. Ćwiczy to też pamięć, gdyż często bywam w miejscach w lesie, gdzie doskonale pamiętam co w tym miejscu i kiedy słuchałem. To buduje niesamowite wspomnienia i każdemu to polecam.
Taki to esej przygotowałem na ten dzień. Nie zastanawiam się jaki jest jego nastrój czy też energia. Takimi rzeczami przestałem już dawno zajmować głowę, wychodząc z prostego założenia, że to co jest zawarte w jego treści, to emocje, myśli i wnioski które występują u mnie na dany czas, przy aktualnie posiadanej wiedzy i doświadczeniach. Ostatnia kropka to zamknięcie rozdziału i patrzenie w przyszłość. A ta buduje się już teraz.
Tylko ja mam wpływ na to jak będzie wyglądać, dlatego wiem, że trzeba ją budować świadomie i w taki sposób by za jakiś czas nie patrzeć w przeszłość z myślą, że mogłem zrobić coś inaczej by uniknąć niepotrzebnych manewrów. Owszem to się zdarza w życiu, jednak każdy ma wpływ na to by chociażby w minimalny sposób to ograniczyć.
Już sam ten tekst jest dowodem na to, że to realizuję, bo ku mojej radości a niezadowoleniu wielu, znowu jest długo, obszernie i niby napisane wiele, a jednocześnie ujęte w taki sposób, że mogłem wiele się uzewnętrznić, nie zdradzając praktycznie nic. Jak ja to uwielbiam!
Zostaw Komentarz